Ostatnio zaczepiła mnie wolontariuszka z #UNICEF. Chciałem wspomóc. Okazało się, że jedyną dopuszczalną opcją jest… polecenie zapłaty. Oczywiście, nie wyobrażam sobie, bym na środku ulicy miał komuś podawać wszystkie moje dane osobowe i podpisywać tego typu autoryzacje. Była przy tym wyjątkowo natarczywa; udało mi się z niej wyciągnąć co najwyżej, że numer konta do normalnego przelewu mogę znaleźć na stronie.
Z jednej strony rozumiem tę logikę. Potrzebują stałych dotacji, nie jednorazowych. Większość ludzi po takiej rozmowie po prostu odejdzie, i oleje sprawę. Natomiast jak już wypełnią to polecenie zapłaty, to jednak będą musieli włożyć dodatkowy wysiłek, żeby odwołać. O ile zrozumiałem dobrze, sugerowała, że odwołać można dzwoniąc do nich — więc dostają dodatkową okazję, żeby przekonać. Niemniej, czuję wielki niesmak z powodu takich zagrywek psychologicznych.